Rozmowa z Mirosławem Kozikiem, nauczycielem chemii z Pszczyny, przewodniczącym Klubu Młodego Nauczyciela Okręgu Śląskiego ZNP (rozmawiała Karolina Słowik | Wyborcza.pl)
Nauczyciele już szykują się na rozpoczęcie roku szkolnego. Z uczniami spotkają się w szkołach 4 września, w poniedziałek. A wcześniej, w piątek 1 września, zjadą do Warszawy pod gmach Ministerstwa Edukacji i Nauki, żeby pokazać swoje niezadowolenie.
Tłumaczą dlaczego: bo mamy rekordową inflację i rekordowo niskie pensje w oświacie (3690 zł brutto dla początkującego nauczyciela); bo pogarszają się warunki nauki i pracy w oświacie; bo brakuje nauczycieli, a będzie gorzej; bo chcą edukacji na miarę XXI, a nie XIX wieku: z odchudzoną podstawą programową, 20-osobowymi klasami i wsparciem specjalistów.
Rozmowa z Mirosławem Kozikiem, nauczycielem chemii z Pszczyny, przewodniczącym Klubu Młodego Nauczyciela Okręgu Śląskiego ZNP
Karolina Słowik: Dlaczego będziecie protestować 1 września?
Mirosław Kozik: To termin przemyślany. Ministerstwo wtedy pracuje, będzie miało szansę pokazać dobrą wolę, chęć dialogu i wyjść do nas, porozmawiać, posłuchać koleżanek i kolegów po fachu. Dzięki temu, że 1 września nie rozpoczynamy pod tablicą, mamy szansę zaprotestować pod gmachem MEiN.
Co was doprowadziło do kolejnej pikiety?
– Narastająca frustracja. Od paru lat mamy do czynienia z ogromnych kryzysem, który tylko pęcznieje pod kierownictwem ministrów partii rządzącej. Nauczyciel wchodzący do zawodu otrzymuje zarobki na poziomie pensji minimalnej. A dokładniej: o 90 zł więcej niż minimalna krajowa. Na marginesie: mówiąc o młodych nauczycielach, uruchamiam wyobraźnię, bo ich po prostu nie ma.
Zresztą, obserwujemy odpływ nauczycieli w każdym wieku na niespotykaną wcześniej skalę.
Wiemy to nie tylko z banku ofert dla nauczycieli, obecnie mamy 27 tys. wakatów – to też częściowe etaty. Potwierdzają to także dane GUS, nauczycieli jest o kilka tysięcy mniej.
– Chcę podkreślić, że ta liczba wakatów jest mocno zaniżona. Dyrektorzy na swoich forach mówią o tym, w jaki sposób maskują braki kadrowe. Szukają kadry pocztą pantoflową, dodają godziny tym nauczycielom, których już mają. Szkoły „pożyczają” między sobą specjalistów.
A ZNP szacuje, że ilu nauczycieli brakuje?
– Możemy już mówić o blisko 40 tys., może więcej.
Nasze hasło mówi: „Wszystko zaczyna się od dobrego nauczyciela”. Ale dyrektorzy od dłuższego czasu nie mają wyboru, nie przebierają już w CV kandydatów. I w efekcie pod tablicą pojawiają się ci, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć.
Ma pan przykład?
– Mieliśmy taką sytuację w mojej rodzinnej Pszczynie: dyrektor jednego z liceów szukał od paru lat iberysty. W końcu znalazł: młody chłopak, po studiach. Niewiele uczył. Na lekcjach puszczał filmy hiszpańskie po polsku. Ale podpadł tym, że był homofobem. Zacietrzewiony był też na punkcie praw kobiet. Dyrektor zapraszał go na dywanik raz, drugi, trzeci, a on mówi: „I co pan mi zrobi, nie ma pan nikogo na moje miejsce, a w innych szkołach też szukają”.
Liceum zostało bez iberysty. Łatają ten etat innymi, którzy już pracują po 40 godzin przy tablicy tygodniowo.
Słyszę, że nie chcemy zrezygnować z Karty nauczyciela, która gwarantuje 18 godzin przy tablicy tygodniowo, a sami pracujemy po 40. Przy czym poziom takiego nauczania jest bardzo niski. Nie ma komfortu i dobrej jakości, jeśli pracujemy na półtora-dwa etaty.
A co, jeśli nauczyciel te 40 godzin realizuje w trzech, czterech szkołach?
– To zjawisko zintensyfikowało się po reformie Zalewskiej i likwidacji gimnazjów. Nauczyciele specjaliści: fizycy, chemicy, łączą teraz swoje etaty nawet w pięciu czy sześciu placówkach. Co z tego mają? Brak przynależności i dostępności dla uczniów.
Taki nauczyciel stał się wyrobnikiem, który biega między placówkami, mając po 20 minut na przejazd kilkunastu czy kilkudziesięciu kilometrów, żeby zdążyć na następną lekcję. To oczywiście odbija się na jakości kształcenia.
A zarobki są niskie. Co robią nauczyciele, żeby się utrzymać?
– To jedne z gorszych wakacji dla nauczycieli. Część w ogóle rezygnuje z wyjazdów. Wolą dorobić sobie w innych branżach. A nauczyciela musi być stać na wyjście do teatru, zakup dobrej książki, żeby otwarte myślenie i swoje pasje przekuwać na wychowanków. I zarażać ich wiedzą, chęcią poznawania świata.
Co doprowadza nauczycieli do rezygnacji z zawodu?
– Zarobki. Zniszczenie pozycji i wizerunku, również przez rządzących. Wielu odchodzi przez to, że mamy chyba najbardziej impertynenckiego w historii ministra, który mówi półprawdy i rozdaje publiczne pieniądze w sposób, jaki w demokratycznym państwie nie powinien mieć miejsca. I to w chwili, kiedy oświata przeżywa kryzys finansowy.
Wymaga się od nas kwalifikacji, ciągłego szkolenia się, dostępności dla rodziców. A zarabiamy często mniej niż kasjerzy w marketach. Czara goryczy po prostu już się przelała. Jeśli nie przywrócimy temu zawodowi prestiżu, to rezygnować nie przestaniemy.
Jesteście po strajku, miasteczku edukacyjnym, pikieta też niedawno była. Co da kolejna?
– Oczywiście można mówić, że związki zawodowe są nieudolne. To nieprawda. ZNP ma na koncie dużo sukcesów. Dwa razy zablokowaliśmy „lex Czarnek”. Nawet prezydent podczas drugiego weta mówił, że znaczącą rolę odegrała petycja, którą podpisało kilkanaście tysięcy osób. To była nasza petycja. Byłem jej inicjatorem. Oddaliliśmy majstrowanie przy Karcie nauczyciela i dodatkach ustawowych.
Gdyby nie ZNP, to walec rozjeżdżający polską edukację zajechałby dalej.
„Solidarność” ma nowego przewodniczącego. Już układa się z ministerstwem. Nie zostaniecie pominięci w tych rozmowach?
– Niektórzy wybrali rolę akolitów partii rządzącej. To rozbija dialog społeczny. Gdybyśmy mówili jednym głosem, rządzący nie mieliby takiej swobody, by mówić: „S” jest z nami, tylko ZNP jest przeciw.
Strajk też skończył się dlatego, że „S” podpisała pakt z rządem, z którego nic nie wynikało. To działania pozorne, które nie mają żadnej siły sprawczej. To służy tylko medialnemu efektowi, żeby pokazać swojej publice, że wszystko jest dobrze.
Nie boicie się, że jeśli PiS wygra wybory, dogada się z „S” w sprawie nowej Karty nauczyciela, a was nikt nawet nie zapyta o zdanie?
– Jeśli PiS obejmie władzę na trzecią kadencję, rozjedzie nie tylko edukację, ale i sądownictwo, i wolne media.
Miasteczko edukacyjne, które odbyło się w Warszawie, wypracowało wiele rekomendacji. To gotowe projekty legislacyjne, które przez lata możemy wdrażać. Mamy receptę na to, jak polska szkoła powinna się zmieniać. Rozmawiamy ze wszystkimi partiami opozycyjnymi, i z rodzicami, i samorządowcami, i organizacjami pozarządowymi. Wydaje mi się że wszyscy – oprócz PiS i Konfederacji – mówimy jednym głosem. Bądźmy dobrej myśli, wszystko zależy od wyborów.